Aż trudno w to uwierzyć, ale należę do pokolenia, które z zapartym tchem śledziło losy bohaterów serialu “Policjanci z Miami”. To było pomiędzy rokiem 1984 a 1990 i co dzisiaj w dobie rozwoju technicznego pędzącego z prędkością odrzutowca wydaje się nieprawdopodobne, wybór ilości dostępnych kanałów telewizyjnych był dość mocno ograniczony. Każdy wiek ma swoje prawa i nie ma co ukrywać, że w tamtym okresie życia rozwiany włos Dona Johnsona, jego sławny trzydniowy zarost i niechlujny styl intrygowały mnie dużo bardziej niż pastelowa architektura perfekcyjnego Art Deco będąca tłem do pościgów filmowych bohaterów uganiających się za przestępcami. Dla tej niezwykłej architektury, tych wyszukanych wnętrz o charakterystycznej prostej formie a jednocześnie przepychu, pewnego rodzaju dziwną pasją stało się dla mnie oglądanie przygód Herculesa Poirot. Tym razem absolutnie nie dla kręconego wąsika głównego bohatera ani jego nadludzkich, detektywistycznych umiejętności, wręcz przeciwnie, często po obejrzeniu odcinka nie wiem nawet co się w nim działo. Naśladując jednak głównego bohatera w jego profesji, z zapałem detektywa śledzę każdy szczegół znajdujący się w pomieszczeniach dopracowanych do perfekcji. Styl Art Deco odcisnął swoje piętno na niejednej dziedzinie życia: architekturze, malarstwie, rzeźbie, grafice, architekturze wnętrz, sztuce użytkowej, biżuterii, modzie; w stylu Art Deco projektowano samochody, pociągi, statki, nie zapominając o odkurzaczach. Nawet z tą wiedzą, kiedy śledzę szczegóły wnętrza Art Deco nie mogę wyjść z podziwu nad zadziwiającą ilością detali. Zawsze wtedy nasuwa mi się słowo “zaprojektowany”. Wszystko, każdy najdrobniejszy szczegół w tym stylu jest zaprojektowane, począwszy od guzika w marynarce a skończywszy na drapaczach chmur czy liniowcach przemierzających błękitne oceany. Pomimo że, moje serce zostało dawno zaprzedane modernizmowi i mogłabym zamieszkać otoczona betonem to jednak Art Deco ma w sobie coś magnetycznego nad czym nie potrafię przejść obojętnie. Myślę też, że jest to styl najczęściej rozpoznawalny nawet dla kogoś kto nieszczególnie interesuje się tematem. Większość z nas jest w stanie wymienić jedną lub dwie cechy z którymi kojarzymy Art Deco. Gdyby chodziło o jakikolwiek inny styl, weźmy chociażby Art Nouveau, dla którego Art Deco było przeciw wagą, prawdopodobnie wypadłoby dużej gorzej. ![]() Nowojorskie drapacze chmur zbudowane w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, takie jak budynek Chrysler’a, Empire State Building czy Centrum Rockefellera, stały się “pomnikami” stylu Art Deco. Stąd też przekonanie, że Nowy Jork potencjalnie mógłby być najlepszym miejscem do zobaczenia Amerykańskiego Art Deco. Jeżeli czujemy z jakichkolwiek powodów ogromną wewnętrzną potrzebę cofnięcia się w przeszłość do lat powiedzmy wczesnych trzydziestych, to nie w Nowym Jorku a w Miami zaspokoimy swój głód podróży w czasie. ![]() Będąc w Miami i siedząc na ławce w Lummus Park od tyłu jak szalem będzie nas otulał szum Oceanu. Kiedy spojrzymy za siebie, to linia perfekcyjnie żółtego piasku odcinająca się od błękitnej wody rozświetlona jaskrawym słońcem, będzie nas oślepiać swym blaskiem. Nad nami falujące wielkie palmy a przed nami panorama pastelowej zabudowy, którą gdy wyciągniemy rękę z dziecinną łatwością odrysujemy palcem po niebie podążając za charakterystycznym kształtem złożonym z poziomych i pionowych linii. Z naszej ławki patrzymy na Miami Art Deco District, który jest największym skupiskiem budowli w stylu Art Deco na świecie. Historyczna dzielnica obejmuje ponad 800 budynków pochodzących z lat 1923 do 1943. W latach trzydziestych podczas Wielkiego Kryzysu w naturalny sposób przepych jaki charakteryzował styl Art Deco przycichł. Powstała nowa forma stylu, uproszczona i oszczędniejsza w wyrazie nazwana Streamline Moderne. Charakteryzowała się używaniem zaokrąglonych form, długich, poziomych linii, a wraz z pojawieniem się nowych materiałów jak stal nierdzewna, plastik oraz nowych technologii jak chromowanie znaczyły ją również gładkie i wypolerowane powierzchnie. Na ten właśnie okres, rozpoczęty Wielkim Kryzysem a zakończony rozwojem wypadków Drugiej Wojny Światowej przypada największa hossa budowlana w rejonie Miami Beach. W latach siedemdziesiątych podupadające i w dużej mierze niszczejące budynki padłyby najpewniej ofiarą deweloperów i jest wielce prawdopodobne, że dzisiaj na miejscu zabytkowej zabudowy Art Deco “podziwialibyśmy” nowoczesne apartamentowce z widokiem na ocean. To, że jednak dzisiaj możemy poczuć się w Miami jak w świecie w którym czas zatrzymał się na latach trzydziestych to dzięki powstałej w 1976 roku organizacji Miami Design Preservation League. Jej działacze na czele z Barbarą Baer Capitman ocalili większość budynków przed rozbiórką a największym osiągnięciem ich działań było wpisanie The Miami Beach Architectural Historic District ( inaczej “Art Deco District” and “Old Miami Beach”) do oficjalnego rejestru zasobów kulturowych Stanów Zjednoczonych ( National Register of Historic Places ) 14 Maja 1979 roku. Tym samym Miami Art Deco District stał się pierwszą, miejską dzielnicą historyczną pochodzącą z dwudziestego wieku. Organizacja Barbary Baer Capitman przyjęła sobie za cel konserwacje, ochronę i promowanie zarówno wyglądu jak i spójności dzielnicy Art Deco w Miami. Zadziwia fakt, że z jednakową siłą jaką niszczymy, potrafimy również i chronić. Sami doprowadzamy do sytuacji gdzie w konsekwencji powstaje potrzeba przeciw wagi. Cieszymy się z sukcesów takich organizacji jak Miami Design Preservation League tak jakby był to sukces w walce z siłą pochodzącą gdzieś z zewnątrz a tak naprawdę sami jesteśmy odpowiedzialni za to błędne koło. W 1925 roku w sztuce Art Deco powstały dwie rywalizujące ze sobą szkoły. Jedna, do której należeli tradycjonaliści stylu dążący do połączenia nowoczesnej formy z tradycyjnym rzemiosłem i drogimi materiałami, i druga szkoła zrzeszająca modernistów, którzy coraz bardziej odrzucali przeszłość i podążali za stylem opartym na nowoczesnej technologii, prostocie, braku motywów dekoracyjnych, niedrogich materiałach i masowej produkcji. Moja miłość do modernizmu jest niezaprzeczalna i nie wierzę, że ktoś mógłby mnie przekonać, że to nie forma podąża za funkcją. Nie mogę jednak zgodzić się na absolutne przekreślanie przeszłości. Nie wierzę również do końca w to, że “dom to maszyna do mieszkania” i gdyby mi dane było dziś spotkać się z LeCorbusier na kawie albo lepiej przy lampce wina to pewnie przydarzyłaby się nam niezwykle dynamiczna dyskusja. Wierzę, że przeszłość może być formą inspiracji i jej kompletne odrzucenie prowadzi do pewnego rodzaju zubożenia. Bez względu na to co jest inspiracją, myślę, że najważniejsza jest umiejętność tworzenia nowych trendów tak abyśmy pozostali dzięki nim zapamiętani, bo najgorsze co może wydarzyć się w dizajnie to bylejakość.
0 Comments
Leave a Reply. |
AutorKarolina Hrabczak Duda Archiwa
May 2019
|