![]() Od momentu kiedy skończyłam studia i zaczęłam pracować jako projektant wnętrz aż po dzień dzisiejszy jestem zwolennikiem teorii, że nasze otoczenie, to jak żyjemy a dokładniej to jak mieszkamy ma ogromny wpływ na nas samych i naszą psychikę. Nie wierzę w projekt który jest tylko ładny, uważam, że rola designu jest dużo głębsza i ma on za zadanie albo stymulować, albo inspirować, albo nakręcać do działania albo relaksować i spowalniać. Musi być dostosowany do indywidualnych potrzeb, tego jak zamierzamy wykorzystać daną przestrzeń i czego od niej oczekujemy. Projektowanie wnętrz to tak naprawdę zamknięte koło, w którym najpierw to my tworzymy otoczenie ale kiedy ono już powstanie i zaczynamy w nim funkcjonować to ta nasza przestrzeń ogranicza nas samych, determinuje jak się po niej poruszamy i jak się w niej czujemy. Im lepiej ją zaprojektujemy tym bardziej schematycznie i intuicyjnie będziemy się w niej przemieszczać . Jeżeli każda rzecz w kuchni będzie miała swoje łatwo dostępne miejsce to nie bedą się one gromadzić na blacie. Stąd w projektowaniu tyle psychologii i socjologii. Kiedy pomiędzy tysiącem innych zajęć na studiach doszła mi jeszcze psychologia koloru, stwierdziłam, że to kompletna strata czasu i byłam gotowa myśleć tak dalej gdyby nie własne doświadczenie z sypialnią pomalowaną na czerwono. Powiem tylko tyle, że był to koszmar i błąd, którego już nigdy nie popełnię. Na szczęście doświadczony na własnej skórze. Kiedy projektant wnętrz zadaje swojemu klientowi trylion pytań włączając w to ile par butów posiadasz i jak golisz nogi to nie dlatego, że jesteśmy z natury super wścibscy i chcemy wiedzieć wszystko o naszym zleceniodawcy ale dlatego, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie stworzyć udany projekt. Komunikacja, porozumiewanie się, mówienie wprost o swoich potrzebach jest kluczem do stworzenia przestrzeni, w której od pierwszego momentu poczujemy się u siebie. No właśnie, u siebie. Odwiedzając ostatnio wygodny dom rodziców przypomniały mi się mieszkania, w których się wychowałam. Przypomniały mi się dwa pokoje z kuchnią, z których jeden należał do mnie a drugi był połączeniem salonu i sypialni rodziców. W tamtych czasach wydawało się nam to absolutnie normalne a wręcz w porównaniu z innymi przypadkami wielodzietnych rodzin nawet komfortowe, kiedy jednak myślę o tym dzisiaj szczególnie z perspektywy wykonywanego zawodu to pojawia się tylko jedno przekonanie a mianowicie, że większość z nas była notorycznie pozbawiona poczucia prywatności. Kiedy ktoś przy mnie wspomina, że wtedy było tak fajnie bo żyliśmy "na kupie" to dostaję gęsiej skórki. Nie widzę w tym nic fajnego. Wręcz przeciwnie zastanawia mnie jaki to miało na nas wpływ? Jak bardzo brak możliwości zamknięcia się we własnym pokoju czynił nas bardziej rozdrażnionymi, nie pozwalał na przysłowiowe złapanie oddechu. A może, co za tym idzie wielu z nas nie nauczyło się odpoczywać? Nie nauczyło się szukać i znajdować miejsc, w których możemy pobyć tylko ze sobą? Poszerzając teorię wpływu naszych mieszkań na nas samych myślę że żyjemy w świecie a może w kraju, w którym nie doceniamy tego samego wpływu ale w przestrzeni publicznej. Nie odkryję przed nikim wielkiej tajemnicy stwierdzając, że żyjemy w ciągłym otoczeniu chaosu, zgiełku, pośpiechu, stresu. Ściśnięci w tłumie komunikacji miejskiej, stojąc w korku na skrzyżowaniu jak często potrzebujemy po prostu uciec i co nasze nowoczesne miasta mają nam wtedy do zaproponowania? Mówiąc o miejscach, w które uciekamy chciałam pisać o Storm King Art Center i wspominając to magiczne miejsce byłam coraz bardziej zła, że istnienie takich pereł nie jest powszechne, a wręcz obowiązkowe wszędzie. Storm King Art Center położone jest niedaleko miasteczka Cornwall i oddalone na północ od Manhattanu o około godzinę jazdy samochodem. W największym skrócie jest to muzeum zorganizowane na otwartej przestrzeni. Na powierzchni 200 hektarów zgromadzono jedną z największy kolekcji nowoczesnej rzeźby przeznaczonej do wystawiania na zewnątrz, która rocznie przyciąga około 200 000 odwiedzających. Wśród wystawianych dziel podziwiać można również sztukę naszej Magdaleny Abakanowicz. Historia założenia muzeum sięga 1960 roku a jego celem jest "kultywowanie związku ludzi ze sztuką i naturą, tworzenie miejsca gdzie odkrywanie pozbawione jest wszelkich limitow." Właściwie nie wyobrażam sobie celu bardziej zacnego, który odwoływałby się głębiej do naszego humanizmu. Wspaniałość tego miejsca polega na tym, że praktycznie przez cały dzień można się włóczyć po trawie w otoczeniu majestatycznych rzeźb, można pożyczyć rower i zwiedzać jeżdżąc wyznaczonymi alejkami, można zrobić piknik. Można też nic nie robić tylko usiąść i patrzeć i być. Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje, że film ma język uniwersalny, że jesteśmy tym czym jemy- no tutaj sama nie wiem..... Ja wierzę w życie w harmonii z naszym otoczeniem. Wierzę w to, że po przebudzeniu chcemy widzieć kolor, który wprowadza nas w dobry nastrój, wierzę w ławkę otoczoną zielenią, wierzę w architekturę która inspiruje do działania, wierzę w przestrzeń , która daje dobrą energię, wierzę w kuchnię, z której trudno wypędzić gości i stół, od którego nie chce się odchodzić.
Wierzę, że powinniśmy szukać "naszego Storm King" dosłownie i w przenośni, a kiedy znajdziemy to uciekać do niego tak często jak to tylko możliwe bo tak na prawdę to nasz związek ze sztuką i naturą i odkrywanie pozbawione wszelkich limitów to nasz największy przywilej.
0 Comments
|
AutorKarolina Hrabczak Duda Archiwa
May 2019
|