Nikogo nie zaskoczę twierdząc, że kiedy przymierzamy się do wykończenia wnętrza naszego nowo wybudowanego domu lub świeżo zakupionego mieszkanie to najprawdopodobniej najwięcej uwagi poświęcimy na kuchnię i łazienkę. Rynek w odpowiedzi na tę potrzebę indywidualnego klienta oferuje salony z artykułami wyposażenia wnętrz gdzie to właśnie powierzchnia kuchenno łazienkowa bierze górę nad wszystkimi innymi działami. Gdzieś tam z tyłu majaczy sofa pozostawiona na koniec zakupów, której wybór nie rzadko będzie zdeterminowany resztką budżetu, pozostałością po kafelkach, armaturze i szafkach kuchennych. Nie mówiąc już o stoliku kawowym na którego dokupienie będziemy pewnie potrzebować kolejnego roku bo w sumie ten złapany na szybko w IKEI i tylko na tymczasem nie jest taki zły i może ma szansę stać się wersją permanentną. Dzieje się tak, i to nie jest teza poparta żadnymi badaniami naukowymi ani żadnymi głębszymi studiami a wysnuta tylko i wyłącznie na własnym doświadczaniu pracy z wieloma klientami, ponieważ o tych dwóch przestrzeniach myślimy jak o integralnej części mieszkania. Mają one dla nas charakter permanentny. Trudno nam jest sobie wyobrazić sytuacje, w której wykonawca kończy układanie płytek w łazience a my dochodzimy do wniosku, że jednak to nie to, że właściwie to zamysł był kompletnie inny i zmieniliśmy zdanie. Ponieważ jest to materiał, którego nie da się odzyskać, a w który zainwestowaliśmy ogromną część naszego budżetu, więc tym bardziej podjęcie słusznej decyzji rodzi strach i wahanie. Na końcu to nie tylko cena za materiał ale również jego montaż, nie wspominając o szukaniu dobrego fliziarza a potem czekaniu na jego wolny termin Bóg wie ile. To wszystko okraszone jeszcze historiami rodziny i znajomych o każdym detalu, który może pójść nie tak. Właściwie dochodzimy do wniosku, że podejmując decyzje o kuchni i łazience wypisujemy się z życia publicznego na kilka miesięcy, nie śpimy i wyrywamy włosy z głowy jeżeli mamy jeszcze co wyrywać. Stąd też wydaje mi się tak ogromne przywiązanie klientów do wizualizacji. Trójwymiarowy model naszych przysłowiowych czterech ścian stał się pewnego rodzaju polisą ubezpieczeniową, że wszystko będzie tak jak zapragnęliśmy. Dla nas projektantów łazienka i kuchnia też są zawsze wyzwaniem. Tak naprawdę to estetyka, której nie wolno umniejszać walczy tu cały czas z ergonomią i jedyny udany projekt to ten, w którym uda się perfekcyjnie połączyć te dwa elementy. Nie rzadko pracujemy z maleńką przestrzenią a ciągle wymaga ona wygodnego poruszania się i dogodnego miejsca na wszystkie przedmioty. Pomimo, że kuchnie i łazienki często “ rywalizują o ważność “ w naszych domostwach to jednak właśnie kuchnie przeszły chyba jednak największą metamorfozę. Z pomieszczeń upchniętych w suterenach, zepchniętych na sam koniec mieszkania, często pozbawionych okna lub z małym, wychodzącym na ślepe podwórko przeniosły się w centralny punkt życia rodzinnego. W nowojorskich apartamentowcach sprzed 1939 roku malutkie kuchnie zawsze znajdowały się gdzieś w głębinach przepastnych rezydencji, oddalone od widoku jej mieszkańców i gości. Zwykle posiadały i nadal posiadają tak zwane service entrance czyli w dosłownym tłumaczeniu wejście dla obsługi. Jest ono połączone z osobnym korytarzem posiadającym własne schody i własna windę. Szczerze mówiąc, to jeżeli kuchnie na przestrzeni ostatnich stu lat zmieniły się nie do poznania to zastosowanie wejścia dla obsługi właściwie nie uległo jakimś radykalnym modernizacjom. Nadal najczęściej tędy wnoszone są zakupy i wynoszone są śmieci. Nadal to właśnie to wejście będzie używane przez zatrudnioną pomoc domową. Tędy wpuszczane są wszystkie ekipy remontowe. Wnoszenie i wynoszenie mebli czy jakichkolwiek innych sprzętów też odbywa się tą drogą. Ciekawe jak nasza perspektywa zmienia się w zależności od spojrzenia przez pryzmat różnic kulturowych i językowych. Mieszkając w Nowym Jorku nie pamiętam żebym kiedykolwiek usłyszała od kogoś, że ma problem z używaniem "service entrance". Teraz pisząc “wejście dla obsługi” zastanawiam się ile ludzi ma problem z wchodzeniem do budynku od strony obskurnego podwórka z koszami na śmieci? Czy nie jest to jednak forma wprowadzenia różnic klasowych w społeczeństwie, które szczyci się równością. Przy remoncie mieszkania w budynku pochodzącym sprzed wojny przede wszystkim szuka się możliwości powiększenia kuchni. Większość projektowanych dzisiaj kuchni to takie, które stają się częścią salonu czy jadalni. Podczas projektowania szukamy możliwości rozbicia jak największej ilości ścian które pozwoliłoby na otwarcie jej powierzchni na resztę mieszkania. Gotując chcemy mieć kontakt z resztą domowników. Sztuka kulinarna stała się modna a co za tym idzie kuchnie zyskały nowy wymiar. Znajdujemy coraz bardziej wyszukane i trwałe materiały. Za cenę włoskich lub niemieckich szafek kuchennych można często kupić dobrej klasy samochód. Marki prześcigają się w innowacyjnych rozwiązaniach przy projektowaniu sprzętu AGD. Remontując kuchnie stajemy się ekspertami takiej terminologii jak piekarnik parowy, bio fresh, pyroliza. Pulpity sprzętów i ich obsługa bardziej kojarzą się z promem kosmicznym który miałby wynieść nas na orbitę okołoziemską niż z przygotowaniem posiłku. Przy tym wszystkim możliwość kupna marchewki całej ubrudzonej ziemią żeby wyglądała jeszcze bardziej eko wydaje się być dość zabawna. Producenci blatów kuchennych oferują materiały praktycznie niezniszczalne, które wytrzymują ciecie nożem jak i wysoką temperaturę. Baterie kuchenne uruchamiane przez machnięcie ręką w kierunku sensora przestały już zadziwiać. Nie będę ukrywać, że mam słabość do projektowania kuchni. Fascynuje mnie proces, w którym poświęcamy jednakową ilość czasu na przeanalizowanie funkcjonalności, która zostaje później okraszona magią piękna. Fascynuje mnie analiza wszystkich detali i to, że jak klocki muszą się połączyć w jedna całość. Podobno o gustach się nie dyskutuje, ale czy to naprawdę jest możliwe? Jak powstrzymać swój opiniotwórczy entuzjazm w obliczu dyplomatycznego obiektywizmu? Zaakceptować fakt, że każdemu podoba się coś innego i nie nam to oceniać? Jeżeli tak, to co z kształtowaniem gustów i kto ma do tego prawo? Czy istnieje więc coś takiego jak obiektywne prawo do kształtowania gustów czy może nie? Kiedy na studiach ocenialiśmy nasze projekty nie wolno było powiedzieć że coś jest fantastyczne i na tym zakończyć wywód. Każda opinia musiała być poparta merytoryczym uzasadnieniem. Takie podejście uczy pewnej dyscypliny w umiejętności wyrażania swojego poglądu. Tak naprawdę to czy coś jest ładne czy brzydkie i zaznaczam, że ładne i brzydkie to chyba najgorsze z możliwych przymiotników ma znaczenie drugorzędne. Najważniejsze jest budzenie emocji, poruszenie do dyskusji. Domeną salonów z wyposażeniem wnętrz czy to w Stanach czy w Zachodniej Europie jest wytworzenie balansu pomiędzy tworzeniem ekspozycji, która mówiąc żargonem ma się sprzedać i takiej, która ma przyciągnąć klienta i być obiektem tylko i wyłącznie kontemplacji. Oczywiście, że większość pozostanie przy wyborach łatwych do lubienia, ale to te, o których powiemy “nigdy bym tak sobie nie zrobił/ła” pozostaną najdłużej w naszej pamięci. ![]() Zawsze w takich sytuacjach przypomina mi się ekspozycja z salonu wystawowego w Nowym Jorku w którym byłam projektantem. Szafki na wysoki połysk w czerwonym kolorze i do tego mozaika z ręcznie ciętych kafelek luster. Praktycznie niesprzedawalne, ale nie dość, że nie było klienta, który by się nie zatrzymał przed ekspozycją, to ponieważ była w oknie byli też tacy, którzy wchodzili tylko zwabieni tym kolorem. W podobny sposób utkwiła mi w pamięci kuchnia ze złotymi frontami z salonu Hacker’a w Niemczech. Myślę że widziałam tam sporo genialnych rzeczy ale to właśnie to złoto najbardziej utkwiło mi w pamięci. "Eye candy" - uciecha dla oka, za mało doceniane określenie w projektowaniu wnętrz a jak bardzo oddające sens projektowania. *********wszystkie zdjęcia z wizyty w salonie mebli kuchennych Hacker, Niemcy**********
1 Comment
|
AutorKarolina Hrabczak Duda Archiwa
May 2019
|