Posiadanie mieszkania na własność w Nowym Jorku nigdy nie oznacza, że kiedy chcemy dokonać w nim jakichkolwiek zmian, przeróbek czy remontów to możemy tego dokonać we własnym zakresie, na własną rękę i nie mówiąc nic nikomu. Słowo samowola nie przyjęło się tak dobrze w języku angielskim i prawo budowlane jest zdecydowanie przestrzegane. Każdy budynek posiada swój zarząd i wszystkie planowane prace budowlane oprócz malowania muszą uzyskać jego zgodę na wykonanie. Cały proces, począwszy od złożenia wymaganych dokumentów aż po uzyskanie wyczekiwanego zezwolenia to jak wyrywanie zębów. Długie i bolesne. ![]() Zwykle trafiamy w ręce jakieś Nancy lub Kathy, której nigdy nie widzimy na oczy ponieważ wszystko odbywa się drogą mailową i telefoniczną. Ma to oczywiście dobre strony, szczególnie dla Nancy, której przez telefon nie można się rzucić do gardła lub wyrwać jej wszystkich włosów z głowy. Ktoś wiedział co robi układając system tak aby chronił Nancy bo sytuacji ekstremalnych nie brakuje. Już przy pierwszej rozmowie telefonicznej wiadomo, że Nancy marzyła o byciu aktorką, baletnicą tudzież gwiazdą rocka i praca którą w niewyjaśnionych okolicznościach przyszło jej wykonywać absolutnie nie jest dla niej. Nie żebym posądzała kogokolwiek o posiadanie pasji do przeglądania kolejnych podań o przesunięcie toalety ale Nancy jest wyjątkowa i jest w stanie wywołać w człowieku najgorsze instynkty. ![]() Mój rekord oczekiwania na zezwolenie to około roku. Kiedy minęło dziewięć miesięcy i po raz setny miałam okazje szczebiotać z Nancy przez telefon stwierdziłam, że w tym czasie można by już dziecko urodzić. Niestety Nancy nie spodobało się to porównanie i czekałam jeszcze miesiąc. No cóż poczucie humoru najwidoczniej nie jest wpisane w tę pracę. Począwszy od podpisanej umowy, w której punkt po punkcie opisane są przepisy obowiązujące w budynku, każdy inwestor musi przedstawić: zakres prac, wymagane rysunki przed i po, depozyt zabezpieczający przed możliwymi zniszczeniami korytarza lub windy, dowód ubezpieczenia od wykonawcy, etc., etc. To jest minimum wymagane przy każdym małym projekcie. Wszystkie projekty większego typu jak remont całego mieszkania, relokacja kuchni czy łazienki czy połączenie dwóch mieszkań to już zupełnie inna bajka, w której nadal Nancy jest królową i ma serce z lodu. Z Nancy będziemy walczyć o to jak długo nasze podanie będzie się bezczynnie przemieszczać po jej biurku i o to wszystko na co nie wyrazi zgody, a władza czyni z ludzi dziwolągów. Często to właśnie Nancy decyduje o możliwości zamontowania pralki w mieszkaniu i w większości przypadków się na nią nie zgodzi. Czyżby Nancy była zaczątkiem mechanizmu, w którym pralnia publiczna stała się naturalnym atrybutem każdej ulicy? ![]() Wszyscy, nawet Ci którzy dopiero co usiedli przed ekranem, oglądając film, w którym pojawi się pralnia publiczna wiedzą, że film najprawdopodobniej kręcony jest w Nowym Jorku lub w jednym z miast Ameryki. To nie dlatego, że większość filmów i tak powstaje w Wielkim Jabłku, ale… właśnie dlaczego? Dlaczego kręcący się bęben tak bardzo kojarzony jest z Ameryką? Nikt się nie głowi czy to może Nicea albo Sycylia, nawet się nie zastanowi. W jakimś sensie jednak winna jest znowu nasza przysłowiowa Nancy. Pralnie publiczne stały się tak popularne i tak mocno wpisały się w obraz miasta ponieważ ogromna rzesza nowojorczyków nie posiada pralki w domu. W budynkach pochodzących z przed II wojny światowej mieszkania często nie mają wystarczającej mocy zasilania elektrycznego, które pozwoliłoby na jej bezpieczne podłączenie bez pozbawienia się możliwości użycia chociażby suszarki do włosów w trakcie spierania plam. Istnieje również pojęcie strachu przed niedbałym montażem a co za tym idzie możliwość zalania sąsiada lub wywołanie pożaru. Jest też problem suszarki bębnowej, ogrzewanej gazem lub elektrycznie, która najlepiej jak jest wentylowana na zewnątrz. No tego to już Nancy nie znosi. Dochodzimy do momentu, w którym trzeba nadmienić że pralka nie funkcjonuje bez suszarki. Kiedy mówimy pralka to dodanie - i suszarka - jest tak oczywiste jak powiedzenie Yin i Yang, jak Tom i Jerry, jak Bolek i Lolek. ![]() Pralka i suszarka idą zawsze razem. Nie ma opcji żeby cieszyć się z pralki nie mając gdzie suszyć prania. Kultura rajtuzków dyndających na sznurku nad wanną jakoś nie zagościła za oceanem. Nie przyjęły się również suszarki rozłożone na pół sypialni z ochoczo schnącymi ręcznikami. Ja, dziecko PRL-u, z nutą rozrzewnienia wspominam pończochy muskające czubek mojej głowy kiedy próbowałam się mydlić. Pamiętam również dobrze moją mamę wyskakującą jak akrobata jednym susem na rant wanny żeby rozwiesić pranie. Do dziś nie wiem jak udało się jej zachować równowagę. Jej chyba też nie. Jeżeli ktokolwiek posiada pralkę to musi też mieć suszarkę. Kiedy zamieszkałam w Nowym Jorku byłam szczęściarą zajmującą mieszkanie w budynku z pralnią w piwnicy. To były piękne czasy. Niestety każde moje następne mieszkanie pozbawione było tego jakże wyszukanego luksusu. ![]() Przyszło mi przywyknąć do korzystania z pralni publicznej. Nie wiem czy jestem w mniejszości czy w większości chociaż zakładam to drugie ale nie przywykłam nigdy. W dniu, w którym już naprawdę musiałam zrobić pranie najczęściej lądowałam w sklepie w celu zakupienia nowej bielizny. Wstyd. W soboty oblężenie jest takie, że nie rzadko trzeba czekać na pralkę a na suszarkę to już na pewno. Dwie godziny wyrąbane z życiorysu. No dobrze, można czytać ale nie do końca bo jest coś odurzającego w tym szumie, który panuje w pralni i tak naprawdę myśli się tylko o tym żeby już stamtąd wyjść, i nie wracać jak najdłużej. Kiedy pierwszy raz stajemy przed pralką w pralni publicznej to zwykle nie możemy się oprzeć myśli kto to używał przed nami. Argumenty, że detergent, i że wysoka temperatura jakoś w owej chwili nie trafiają, i rozglądamy się podejrzanie, oceniając chcąc nie chcąc “współpiorących” (czy takie słowo w ogóle istnieje?). Na styku neuronów przelatują nam najgorsze wizje: egzema, grzybica, łuszczyca i czego tam jeszcze nie wymyślimy aż wrzucimy pierwsze spodnie i już jakoś leci. Siedząc na plastikowych krzesełkach i oczekując z niecierpliwością na koniec tego męczącego procederu możemy obserwować dzieci, które upatrzyły sobie koszyki na kółkach na świeżo wyciągnięte pranie jako wspaniałą zabawkę. Młodsze włażą do nich całe z butami i piciu a starsze gonią z nimi po całej pralni ku uciesze rodziców. Pralnia uczy nas, że ręcznik wyjęty z suszarki nadmuchany gorącym powietrzem będzie miał rozmiar spadochronu, a jak trafimy na suwak lub metalową zatrzaskę to nas poparzy. Uczy nas misternie składać pranie żeby się zmieściło do worka i nas nie przygniotło. Uczy nas wrzucenia piłek tenisowych do suszenia puchu w kurtce, szacowania do jakiego rozmiaru pralki będziemy w stanie upchać nasze brudy.Właściwie nic więcej . ![]() Miałam swoją ulubioną pralnię przy 7 alei. Nie była super czyściutka i starałam się udawać że nie widzę kołtunów turlających się po podłodze przy najmniejszym podmuchu. Była jednak świetnie umiejscowiona pomiędzy dobrą kawą, sushi i sklepem z magazynami o designie. We wtorki przychodzili do niej bezdomni którym miasto finansowało pranie. Przychodzili z panią, która jak kapitan drużyny stawała w drzwiach i rozdawała wyliczone drobne i proszek. Reakcje na pralki były różne, jedna pani nastawiła swoje pranie włączając w to kurtkę w której przyszła i jak zahipnotyzowana stała przez cały cykl prania przed maszyną obserwując kręcący się bęben. Pan z czupryną lwa włożył najpierw głęboko głowę do pralki, rozejrzał się na wszystkie boki i do góry tak jakby chciał sprawdzić czy nie siedzi w niej jakaś wróżka, która swoimi czarami sprawia, że z maszyny wychodzą czyste rzeczy. Kiedy skończył się cykl wyjął rzeczy i po raz kolejny dał nura do wnętrza.Ludzie przychodzą, spędzają godzinę lub dwie i po złożeniu prania uciekają żeby wrócić po tygodniu. Ktoś w biegu wrzuca swój worek z brudami na wagę żeby pozostawić go do wyprania pracownikom. Pracownik w białych rękawiczkach misternie układa świeżutkie podkoszulki. Ubywa góra zaplamionych spodni i rośnie góra czystych, złożonych w równą kostkę a proces powtarza się bez końca. ![]() Wbrew temu co mogłoby się wydawać nowojorczycy prowadzą zażartą walkę z miastem o możliwość montowania pralek w swoich mieszkaniach. Pamiętam klientkę która zapragnęła w sypialni posiadać wbudowaną szafę zajmującą całą ścianę. Projekt miał się komponować z resztą już urządzonego mieszkania. Ściana na której miała być montowana szafa sprawiała ciągłe problemy; pękała i puchła aż okazało się że za nią jest pomieszczenie z nielegalnie zainstalowaną pralką i suszarką. Mówią, że potrzeba jest matką wynalazku. Jakiś “złota rączka” na prośbę klientki wrzucił rurę wentylacyjną od suszarki pomiędzy regipsy ścianki działowej. Idealny przykład kiedy marzenie prania w domu bierze górę nad strachem przed pożarem. Tylko w jednym z projektów, nad którym miałam przyjemność pracować, pralka z suszarką były umieszczone w łazience. Przeważnie miejscem docelowym jest szafa na tyłach łazienki lub kuchnia. Pralka z suszarką będą też zawsze w jakiś sposób zabudowane. Nigdy nie będą widoczne. Mechanizm, który uniemożliwił mieszkańcom miasta posiadanie pralek w ich własnych domostwach wykreował miejsce, które stało się tak rozpoznawalne i to wszędzie na świecie, że w moich oczach oprócz żółtej taksówki i niebieskiego kubka na kawę nabrało znaczenia wręcz symbolicznego. ![]() Czy nowe budownictwo i ciągła modernizacja a co za tym idzie coraz więcej pralek i suszarek we własnych mieszkaniach doprowadzą do sytuacji, w której ta usługa przestanie być potrzebna? Czy pralnie podzielą los budek telefonicznych, kultowej darmowej prasy jaką był Village Voice i potwornej kawy z deli na rogu? Czy nastąpi dzień kiedy mieszkańcy wygrają walkę z zarządami budynków i pralnie nowojorskie pozostaną tylko elementem fabuły filmowej? Pomimo mojej osobistej niechęci do spędzania czasu w pralni mam nadzieję, że nie, że pozostaną zawsze wpisane w krajobraz miasta. ********** Serdeczne podziękowania dla Natalii Iyudin za nieocenioną pomoc przy zdjęciach publicznej pralni!*****
0 Comments
|
AutorKarolina Hrabczak Duda Archiwa
May 2019
|